CZEMU IDEALNE?
Niedługo się dowiecie, ale jeśli ktoś z was nie czytał poprzedniego wpisu polecam od niego zacząć, aby zapoznać się z kryteriami jakimi się sugerowałam wybierając nasze książeczki tak, aby spełniały rolę również w nauce czytania maluszka. Tutaj pewne informacje podam jedynie skrótowo. Wkrótce recenzje najlepszych pod tym względem książek w języku polskim.
W przypadku książeczek do czytania globalnego w języku angielskim zaczynam od pierwowzorów z lat 60-tych, a w drugiej recenzji książek do czytania globalnego w języku angielskim ich nowoczesne odpowiedniki.
Wiem, że obiecałam wszystko w tym artykule, ale wpis z dwoma recenzjami niespodziewanie wyszedł mi tak długi, że musiałam rozdzielić na dwa. A sami wiecie, że moje zwykłe wpisy do krótkich raczej nie należą, więc sami możecie sobie wyobrazić jak długo byłby ten wpis z dwoma recenzjami. Normalnie następny wpis byłby pewnie za minimum kilka dni, ale jako, że obiecałam, że napiszę o tych książkach teraz – pojawi się już jutro. Tym bardziej, że jest już gotowy.
Z pierwowzorami, o których jest ten artykuł musiałam się oswoić, w ich nowoczesnych odpowiednikach zakochałam się bez pamięci od pierwszego wejrzenia i to w dodatku online. Nie minęło jeszcze pierwsze zauroczenie i ekscytacja, a ja dostałam paczkę. Jutro zobaczycie, co skrywała, ale najpierw poczytajcie o pierwszych na rynku i pierwszych u nas książkach do czytania globalnego.
„NOSE IS NOT TOES” AUTORSTWA GLENN’A ORAZ „ENOUGH INIGO, ENOUGH” AUTORSTWA JEGO CÓRKI -JANET DOMAN
“Nose is Not Toes” to pierwsza książka na rynku ogólnoświatowym przeznaczona nie tylko do tego, aby rodzice ją czytali swoim dzieciom, ale również do tego, aby roczne, dwuletnie i trzyletnie dzieci były w stanie ją przeczytać po odpowiednim wcześniejszym przygotowaniu zgodnym z założeniami metody czytania globalnego.
Zarówno „Nose is Not Toes” jak i “Enough Inigo, Enough” goszczą w naszej książkowej biblioteczce od bardzo dawna. Zakupiłam je praktycznie zaraz po przeczytaniu pozycji „How to Teach Your Baby to Read” (Jak nauczyć swoje dziecko czytać) autorstwa Glenn’a Doman’a. Są to jedyne książki, które poleca na przedostatni etap przygody z czytaniem globalnym. Wiedząc ile czasu poświęciłam na znalezienie odpowiednich książeczek, wierzę w to, że nie chodziło mu tylko o reklamę, bo autorem jednej książeczki jest sam Glenn Doman, a drugiej jego córka. Po prostu w tamtych czasach te książeczki były jedyne. Teraz są w grupie nielicznych książeczek, które nadają się do czytania globalnego.
Gdy książeczki pojawiły się u nas Maja była jeszcze na etapie plansz ze słowami i nie była gotowa na ich „globalne” czytanie. Jednakże nie mogłam ich tak po prostu odłożyć do szafy, żeby przeleżały jakieś pół roku nietknięte czekając aż skończymy nasz program globalnego czytania. Po prostu do tej pory traktowałam je po prostu jak inne książki będące częścią naszej biblioteczki, do czego przyznałam się podsumowując jeden z etapów rozwoju mowy mojego „bejbika.” Wtedy dzieliłam te książki na mniejsze fragmenty, bo muszę przyznać, że są dość pokaźne (50-100 stron).
Dochodzę powoli do wniosku, że pierwsze wrażenie w przypadku książek dla dzieci niekoniecznie przekłada się na naszą opinię o nich w późniejszym czasie. Dużo zależy od tego, jak do książki podchodzi dziecko tak jak u nas było np. w przypadku książki „Hug” autorstwa Jez Alborough, o której pisałam niedawno, jak również z książeczkami Doman’ów.
Kupując je sugerowałam się jedynie tym, że służą do czytania globalnego. Nie mogłam przed zakupem zajrzeć do środka, jak to jest możliwe w przypadku innych książek dostępnych w sklepach internetowych.
Gdy do nas przyszły nasza biblioteczka była już dość bogata i kolorowa: książeczki dotykowe, z okienkami, z pięknymi ilustracjami, połączone z maskotką, z twardymi kartami nie do zniszczenia. Dwie książki z lat 60-tych z niezwykle prostymi, ręcznie namalowanymi ilustracjami (w przypadku jednej z nich przez dziecko), z niemalże pustymi stronami zapełnionymi samym czarnym tekstem dość słabo wypadały wśród pozostałych.
Zaintrygowała mnie jednak treść: taka inna, ciężka do opisania, dziwna, nawet nieco śmieszna. W sumie książeczkę, którą wam przedstawię na wideo znalazłam na YouTube w kategorii “śmieszne.” Teraz już wiem – to absurdy, które ułatwiają zapamiętywanie, a o których wspominałam ostatnio.
Poza tym, gdy zaczęłam je głośno czytać swojej córeczce zauważyłam, że w każdej jest pewien rytm oraz powtarzalność pewnych wyrażeń, co ułatwia czytanie i pewnie zapamiętywanie też. Pomijając inne aspekty, litery są oczywiście odpowiednio duże i jest spełniony warunek, że tekst nie koliduje z ilustracją, o czym pisałam w poprzednim artykule.
Do mnie osobiście bardziej przemawia książka „Nose is Not Toes” i być może ona przyczyniła się do tego, że Maja już od dawna zna części ciała. Właśnie tą książeczkę chcę wam zaprezentować na na nagraniu wideo. „Enough…” mieliście okazję zobaczyć w poprzednim wpisie na wideo z czytającym 22- miesięcznym chłopczykiem.
Maja zanim jeszcze zaczęła mówić zaskoczyła mnie tym, że rozumie „Enough, Inigo, Enough” odpowiednio reagując strony z samym tekstem, zanim zobaczyła ilustrację. O jej reakcjach już wspominałam tutaj.
Po tym po tym, jak nauczyła się mówić zaskoczyła mnie dość mocno. Na pewno żadnej z tych książeczek jej od kilku tygodni nie czytałam, ale w końcu trafiło właśnie na „Enough…” i Maja widząc okładkę mówi „Basta, basta…” Tak…to moje nazwisko :P, ale to też „koniec, wystarczy” w języku włoskim, a w książeczce pojawia się mówiące spaghetti i mamy kolejny absurd i przy okazji uświadamianie dziecka, że istnieje wiele języków. Sami zobaczcie:
Absurdy w ksiazkach ulatwiaja zapamietywanie tresci i kojarzenie
Tak, jak wspominałam książeczki są dość obszerne, ale teraz, gdy Maja ma 19 miesięcy dość często czytam całość bez dzielenia mniejsze fragmenty. Kilka razy dałam jej wybór książki na dobranoc i wybrała „Nose is Not Toes” podczas, gdy w drugiej ręce trzymałam kolorową nowoczesną książkę.
SZCZEGÓŁOWA SPECYFIKACJA KSIĄŻECZEK
Na koniec przedstawiam podsumowanie i specyfikację obu książek z punktu widzenia czytania globalnego:
– czarna czcionka, ok. 1,5 cm
– twarda okładka, miękkie strony, zwykły papier
– żeby zobaczyć ilustrację do tekstu trzeba odwrócić stronę
– proste, mało kolorowe ilustracje
– na końcu każdej jest lista wszystkich pojedynczych słów użytych w danych książce, co dla mnie osobiście jest dużym plusem. Z niej wybrałam słowa, których Maja jeszcze nie poznała na kartach, aby jej pokazać w ramach przygotowania do czytania tej książeczki.
– ilość stron:
„Nose is Not Toes” – 139 stron
„Enough, Inigo, Enough” – 54 strony
– tematyka:
„Nose is Not Toes” – części ciała przedstawione podobnie jak w tytule, czyli co nie jest czym i dlaczego, po czym jest mowa o morświnie, który najlepiej wie, że nos to nie paluszki, bo sam ich nie ma, podobnie jak innych wymienionych wcześniej części ciała. Na końcu pojawia się pies, który ma „lots of cheek,” czyli dużo tupetu („cheek” to w języku angielskim również policzek). Generalnie dużo jest tutaj gry słów, którą ciężko jest oddać w tłumaczeniu na język polski.
„Enough, Inigo, Enough” – poznajemy głównego bohatera i jego psoty i zabawy, na które różne osoby reagują mówieniem, że już wystarczy. W końcu mamy też reakcję psa i wcześniej wspomnianego spaghetti. Na końcu pojawia się lekcja z planszami do czytania globalnego z mamą, która też w końcu mówi, że już wystarczy
– książki są dostępne jedynie w języku angielskim.
Moja recenzja okazała się przydatna? Jeśli tak, udostępnij i podziel się z innymi. Jestem ciekawa, czy macie w swoich zbiorach podobne książeczki anglojęzyczne lub polskojęzyczne. Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz komentarz i podzielisz się swoim doświadczeniem.
Jeśli chcecie być na bieżąco zapraszam do śledzenia fanpage na Facebook’u i do subskrypcji (okienko na stronie głównej bloga i kanał RSS). Od kilku dni jest też możliwość zapisu na newsletter (jeśli nie wyskoczyło wam okienko podczas czytania bloga piszcie). W momencie jak będę mieć 100 zapisów na newsletter będę na bieżąco się dzielić informacjami dotyczącymi wczesnej edukacji zanim pojawią się na blogu w tematyce prawopółkulowości, czyli metody Domana, metody Shichidy i metody Heguru oraz dwujęzyczności i nauki języków.
Jako, że nie znalazłam grupy dla rodziców wplatających metodę Domana w wychowaniu swoich dzieci, sama ją założyłam na Facebook’u. Dołączając do grupy możecie liczyć na naprawdę ciekawą wymianę doświadczeń.