Wyłapuję niesamowitych rodziców
Dzisiaj zapraszam was do lektury lub do wysłuchania kolejnego niesamowitego wywiadu na moim blogu. Postawiłam sobie za cel dotarcie do jak największej grupy rodziców, którzy już mają nieco starsze dzieci i wymierne efekty z wczesnej edukacji metodą Domana. Można powiedzieć, że czasem działam jak radar. Wystarczy, że w naszej grupie Metoda Domana i nie tylko- grupa wsparcia dla rodziców ktoś coś wspomni i włącza mi się takie poczucie misji, że muszę koniecznie dotrzeć do tego niesamowitego rodzica, a raczej do tej niesamowitej mamy, bo oprócz Krzysztofa Kwietnia, z którym już rozmawiałam na żadnego innego domanującego tatę nie trafiłam. Jeśli teraz się oburzy jakiś czytający to tata, proszę o zgłoszenie się do mnie na wywiad. Więcej takich Krzysztofów bym chciała. Mam kilka innych wywiadów w planach, ale więcej mam też oczywiście chcę- dla siebie i dla innych. Chcę pokazać, że to naprawdę działa i że my tj. ja i Maja nie jesteśmy jakimś odosobnionym przypadkiem, który nie potwierdza skuteczności metody. Jakiś czas temu właśnie taki zarzut usłyszałam w rozmowie z kimś, kto postanowił napisać artykuł krytykujący metodę Domana tylko dlatego, żeby była równowaga w Internecie. A to nie jest tak, że nam się udało, czy udaje. Udaje się tysiącom innych zaangażowanych rodziców, tylko nie każdy ma bloga i nie każdy się ujawnia. Tych którzy zechcą się podzielić swoim sukcesem z metodą Domana dla innych zapraszam do rozmowy.
Metoda Domana przynosi efekty
Tym razem mój “radar,” wykrył w naszej grupie taką oto wzmiankę o niesamowitej mamie, której relacja potwierdza, że metoda Domana przynosi efekty. Poniższe słowa to wypowiedź równie niesamowitej babci, bo zaangażowanej we wczesną edukację swojej wnuczki. Owa babcia jest sąsiadką mojego gościa, czyli pani Basi. Mówi o jej córkach:
„Przede wszystkim dziewczynki absolutnie nie sprawiają wrażenia przemądrzałych, czy zarozumiałych. Zaczynam od tego, gdyż moja córka usłyszała radę tzw. dobrej cioci, że Jagódka jak będzie mądrzejsza to będzie nie lubianym kujonem. I co ona z tymi kartkami nad dzieckiem wyprawia…. A teraz o dzieciach konkretnie: 8 latka płynnie czyta po polsku i angielsku, pięknie buduje zdania – ogromny zasób słów (zawstydza dorosłych). Matematyka-sama z siebie umiała po prostu, procenty, ułamki, tabliczka mnożenia, dzielenie. Przeskoczyła klasę i wiem, że rodzice myślą razem z wychowawcą o indywidualnym podejściu, bo jest wybitnie zdolna. Chłonie wiedzę, wspaniała koncentracja, pamięć. Ogarnia wszystko w sekundę. Rówieśnicy ją podziwiają i bardzo lubią.
Teraz 4 latka. Są to siostry. Młodsza sprawiała problemy, nie współpracuje z rodzicami jak starsza siostra. Mimo to, że przerabiane etapy szły ciężko, dziecko czyta samodzielnie. Bardzo ładnie liczy. Zasób słów nieporównywalny do rówieśników. Siostry są dwujęzyczne. Poznałam rodzinę w wakacje w zeszłym roku, kiedy córka była w ciąży. Byłyśmy pod ogromnym wrażeniem. Rozmowa z ich mamą i stąd nasza decyzja, że też tak będziemy pracować. Wiele czytałam o metodzie, jak każdy z nas i w książkach mądrych piszą, że metoda z zwielokrotnia inteligencję.
Podsumowując, jak widzę siostry to na tle rówieśników (fajnych, mądrych też dzieciaków ) to tak, mają zwielokrotnioną inteligencję. Widać to “gołym okiem”. Jedynie co może martwić na przyszłość to szkoła….. ale o tym córka pomyśli za kilka lat.”
Cel metody Domana
Dzięki słowom, które wyżej zacytowałam postawiłam sobie za punkt honoru dotrzeć do pani Basi i udało mi się. Znalazła dla mnie czas pomimo pracy i domanowania dwóch córek za co jestem jej niezmiernie wdzięczna. Nieco skorygowała słowa swojej sąsiadki, ale i tak jest mega. Przeczytajcie:
” Na początek chciałaby sprostować pełną entuzjazmu i bardzo pochlebną opinię babci Jagódki: córki są nieco młodsze (3 lata i 7 lat), starsza zaczyna procenty i nie przeskoczyła klasy (o tym jeszcze wspomnę później), młodsza dopiero zaczyna czytać i mimo tak entuzjastycznej recenzji, za którą bardzo dziękuję, nie uważam, żeby były wybitnie zdolne. Ba, nawet się z tego cieszę, bo los ludzi wybitnie zdolnych nie jest czymś, czego chciałabym dla moich córek. Takie życie jest często smutne i samotne. Co więcej, człowieka wybitnie zdolnego nie można ZROBIĆ – on się taki rodzi.
Metoda Domana ma, według mnie, zupełnie inny cel – pomóc dziecku stać się najlepszą wersją samego siebie. Faktem jest, że wczesna edukacja zwiększa inteligencję, wpływa dobroczynnie na mózg w okresie jego największej plastyczności, ale, na szczęście, nie jest metodą produkcji geniuszy :)”
Z high-needem też się da – wywiad z mamą, która prowadzi dwie córki metodą Domana:
Teachyourbaby: Witam cię Basiu. Na początek prosiłabym, żebyś powiedziała kilka słów o sobie i o tym co uznasz za ważne na początek.
Basia: Nazywam się Basia, jestem z zawodu nauczycielką języka angielskiego, pracuję też jako tłumacz i piszę teksty na zamówienie. Mieszkamy w okolicach Warszawy. Pracuję w dużej mierze w domu – nie da się ukryć, że to bardzo ułatwia dostosowanie grafiku do potrzeb dzieci. Myślę, że moje wykształcenie miało znaczny wpływ na decyzję o podjęciu decyzji o włączeniu Domana – po pierwsze dlatego, że nauczanie mam we krwi, a mój zawód jest pasją i hobby, a po drugie dlatego, że w swojej karierze widziałam wiele zmarnowanych talentów. Panuje powszechne przekonanie, że talent obroni się sam, a dziecko zdolne nie wymaga wsparcia – bo przecież jest zdolne. Niestety, często patrząc na uczniów widzę marne owoce takiego przekonania – dzieci pozostawione są same sobie, bo przecież „dadzą sobie radę”. W rezultacie tracą zapał i motywację.
W szkole bardzo często nie ma możliwości i czasu na rozwijanie indywidualnych pasji, a dziecko popada w bylejakość. Uważam, i to jako rodzic, i jako nauczyciel, że dzieci najlepiej rozwijają się będąc stymulowane w środowisku rodzinnym. Działa to korzystnie w każdym przypadku – jeśli dziecko ma trudności rozwojowe, to środowisko rodzinne może temu zaradzić i je naprostować, jeśli dziecko jest przeciętne – można mu wzmocnić samoocenę i pozwolić się rozwinąć, a jeśli ma talent – środowisko rodzinne pomaga go odkryć i pielęgnować.
Teachyourbaby: Jak dowiedziałaś się o Domanie? Przeczytałaś jego książki, czy może do działania zmotywowało cię doświadczenie kogoś innego? Rozumiem, że do pracy z drugim dzieckiem zmotywowały cię efekty z pierwszym. Czy miałaś jakiś cel, czy po prostu rozwijanie dziecka, stymulowanie, bez sprawdzania?
Basia: Jeszcze w trakcie pierwszej ciąży zaczęłam interesować się możliwościami wspierania wczesnego rozwoju dziecka. W jednym artykule natknęłam się na wzmiankę o Glennie Domanie, i to stało się bazą dla poszukiwań. Przeczytałam książkę wiele lat temu, i celowo nie wróciłam do niej przed wywiadem – żeby nie przekłamywać niczego i żeby wszystko było tak jak jest…jak się u nas naprawdę dzieje. Przez lata, bo pracuję już prawie 8 lat z Domanem -moje metody pracy uległy wielu modyfikacjom. Podejrzewam, że z samego Domana pozostały zapewne tylko kartki – no i nazwa metody 🙂 Jedną z naczelnych zasad, którą wyznaję, jest niesprawdzanie postępów dziecka. Oczywiście widzę je, jeśli dziecko zdecyduje się je pokazać, jednak zazwyczaj po prostu czekam. Dzieciom proponuję różne aktywności, ale to, co z nich wyciągną dla siebie, to już ich prywatna sprawa. Pomimo, że podejście edukacyjne do pierwszej i drugiej córki jest takie same, już widzę, że z biorą dla siebie różne rzeczy i w różnym stopniu.
Teachyourbaby: Masz naprawdę idealne podejście, bo co do sprawdzania to niektórych naprawdę bardzo kusi. W naszej grupie na Facebooku twoja sąsiadka ujawniła,że starsza córeczka czyta płynnie po polsku i po angielsku? Uczyłaś ją metodą Domana w dwóch językach? Macie dwujęzyczność zamierzoną jak my, czy może tylko angielski w czytaniu?
Basia: Obie dziewczynki były eksponowane na angielski od urodzenia. Mówiłam do nich w dwóch językach, mąż również. W obecności osób trzecich automatycznie przechodziliśmy na polski, żeby nie dochodziło do takich niezręcznych sytuacji. Swego czasu angielski miał status języka „intymnego”, rodzinnego, naszego. Nie mamy telewizji, a filmy oglądamy tylko w oryginale – czyli najczęściej po angielsku. Mamy też bardzo bogatą domową biblioteczkę anglojęzyczną, z której codziennie czytamy przynajmniej jedną książkę. Oprócz tego oczywiście czytamy po polsku.
U starszej córki kładłam przede wszystkim nacisk na czytanie po polsku, chociaż robiłyśmy też Domana po angielsku, ale to nie było dla mnie takie istotne. Karty w języku angielskim pokazywałam jej gdzieś tam zupełnie w tle, od czasu do czasu jak mi się przypomniało. Skupiłam się głównie na języku polskim. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie wiem, kiedy nauczyła się czytać po angielsku. Pewnego dnia po prostu wzięła książkę o Peppie i zaczęła mi ją czytać. Miała wtedy 5 lat lat. Co więcej, na początku mówiła, że woli czytać po angielsku niż po polsku – wydawało jej się to łatwiejsze. Nie wiem z czego to wynikało. Może książki były prostsze. Natomiast mówiła: “Wolę po angielsku. Chcę czytać po angielsku.” Teraz sytuacja się zmieniła i już po polsku czyta wszystko, co ją interesuje, po angielsku rzadziej z przyczyn praktycznych – nie zawsze uda mi się dostać interesującą ją książkę. Harry’ego Pottera dostała w oryginale jako audiobooka i wysłuchała czterech części. Obawiam się, że pozostałe mogą być jeszcze zbyt drastyczne, więc muszę trochę hamować jej zapędy 🙂 Młodsza dobrze mówi po angielsku, natomiast w dużej mierze wynika to z osobowości – jest otwarta i spontaniczna, natomiast starsza bardziej zamknięta i pełna rezerwy. Podczas wyjazdów za granicę czy interakcji z anglojęzycznymi znajomymi dziewczynki przestawiają się automatycznie na inny język. To im trochę zajmuje, ale po jakimś czasie już automatycznie zaczynają mówić po angielsku. Młodsza mówi dużo więcej, ale to jest różnica charakterologiczna.
Teachyourbaby: No widzę, że macie dwujęzyczność zamierzoną tylko nieco inną metodę niż u nas. Ostatnio zadaję to pytanie każdemu, odkąd wiem, że pełzanie i raczkowanie jest bardzo ważnym etapem w rozwoju dziecka: czy twoje córki pełzały i raczkowały? Czy pamiętasz może czy był to ruch naprzemienny, jeśli odpowiedź brzmi tak?
Basia: Żadna z moich córek nie czworakowała, chociaż chodziłyśmy na różne terapie i rehabilitację. Obie są z ciąż wysokiego ryzyka, urodzone przez cesarskie cięcie, starsza miała problemy okołourodzeniowe i rozwijała się gorzej niż rówieśnicy. Pomimo ćwiczeń nie udało się u żadnej uruchomić czworakowania, chociaż byłam świadoma jego wpływu na rozwój mózgu i konsekwencji, jakie może jego brak pozostawić.
Teachyourbaby: Czy metodę Domana realizowałaś w całości tj. rozwój fizyczny, matematyka, czytanie globalne, wiedza encyklopedyczna, czy którąś ze składowych pominęłaś? Z tego co pisała twoja sąsiadka wnioskuję, że było czytanie i matematyka.
Basia: Metodę Domana zaadaptowałam do swoich potrzeb w drastycznym stopniu. Tak jak wspominałam, podejrzewam, że teraz już została nam sama nazwa i karteczki. I uważam, że tak powinno być. Dla mnie metoda Domana jest po prostu punktem wyjściowym do opracowania własnej, szytej na miarę metody wspomagania rozwoju dziecka. To jest zbiór wytycznych, a nie Biblia. Nie stosowałam metody Domana w zakresie rozwoju fizycznego. Ba, szczerze mówiąc, umknęło mi, że takowa w ogóle istnieje. Za to robimy prawie codziennie masaże. To wyszło spontanicznie i naturalnie z zalecenia terapeuty starszej córki i nie było inspirowane Domanem. Dziewczynki zaczęły chodzić na basen jako niemowlęta i robiłyśmy różne ćwiczenia fizyczne w domu. Podobnie z wiedzą encyklopedyczną – wyszło to bardzo naturalnie i spontanicznie: siadamy z atlasem i odkrywamy kontynenty, słuchamy najgłośniejszych zwierząt świata i rozmawiamy o nich czy obserwujemy niebo i czytamy o gwiazdach. Natomiast matematykę i czytanie robimy metodą globalną, ale w sposób dostosowany do naszych możliwości czasowych.
Teachyourbaby: Idealnie wyjaśniłaś o co w tym chodzi, bo jakbyś zobaczyła niektóre pytania w naszej grupie to wiele jest o sprawy techniczne np. czy może być 10 kart w sesji zamiast 5 tak jakby to było najważniejsze, ale zdaję sobie sprawę, że nowi rodzice dołączający do grupy nie zawsze są świadomi tego, co jest ważne, a co nie. Mogłabyś zdradzić jak wyglądało i jak wygląda teraz u was nauka czytania? Po tym co powiedziałaś wcześniej wnioskuję, że nie działasz stricte z harmonogramem rozpisanym przez Domana i robisz zupełnie po swojemu, modyfikujesz, bo w końcu Doman dał na to zielone światło tylko niektórzy chyba do tego momentu w jego książce po prostu nie docierają. Przeszłaś z każdą córką wszystkie etapy czytania globalnego? Robiłaś, czy może robisz książeczki? Jak odkryłaś, że starsza córeczka czyta? Trzylatka też już czyta? Ile mniej więcej pojedynczych słów przerobiliście do odkrycia, że czytają? Działacie od urodzenia? Dajesz opcje wyboru dwóch odpowiedzi, czy pomijasz? Wiem, że dużo pytań, ale jakbyś mogła nam ta w pigułce przedstawić wasz program czytania, jak to u was wygląda. Możesz tu wspomnieć o wszystkim w zakresie czytania, co uznasz za ważne w tym temacie czytania, a o czym nie wspominałam.
Basia: Starsza córka czyta wszystko, więc od dawna nie robimy już kart. Jeśli chodzi o matematykę, chodzi na zajęcia dodatkowe i tam dużo się uczy – ja tylko czuwam nad tym procesem. Nadal jednak jestem w jej rozwój bardzo zaangażowana – często czyta mi na głos i rozmawiamy o przeczytanym fragmencie. Czytamy też poezję i próbujemy interpretować wiersze. Poza tym pracujemy razem nad innymi aspektami – ortografią, uczymy się przysłów, rozmawiamy o geografii. Pracuję z córkami w systemie „lekcji” – celowo w cudzysłowie, bo są to nietypowe zajęcia. Siadamy z gabinecie i wypełniamy razem książeczki, pracujemy z programami komputerowymi, rysujemy czy malujemy. W zależności od potrzeb zajęcia są czasem po polsku, jednak raczej dominuje angielski. Obie uwielbiają te zajęcia, bo to czas tylko dla nich, i wtedy można rozmawiać na każdy temat i zadawać różne pytania.
Czasem siadamy codziennie, na przykład w wakacje, czasem raz w tygodniu. Dziewczynki same proszą o „lekcje” i pytają, kiedy wreszcie idziemy do gabinetu. Doman obecnie stosowany tylko z młodszą, jest poza „lekcjami” – zazwyczaj rano, w kuchni, przed przedszkolem, kiedy córka jest wyspana. Nie przestrzegam żadnego harmonogramu. Wszystko ułożyłam pod siebie, czyli zazwyczaj jest to dwa razy przed przedszkolem i raz po przedszkolu jeżeli ma wystarczająco siły. Robię matematykę i słowa razem, dodaję swoje rzeczy, np. zegary z godzinami czy figury geometryczne, w zależności od potrzeb, od tego, co ją zainteresuje i od tego co mi wpadnie w ręce. Karty robię w cyklach tygodniowych, a nie kilkudniowych. Zawsze w niedzielę wieczorem jak mamy dany tydzień przerobiony to zmieniam na kolejne pięć kart np. 35, 52,78…W tym momencie moja córka poprosiła, żeby zrezygnować z kropek, bo ją zaczęły nudzić. Nie ma problemu – kropki odkładamy i czekamy aż wrócą do łask, a jak nie to też dobrze.
Z obiema dziewczynkami zaczynałam od najprostszych rzeczowników, przechodząc do czasowników, następnie do połączeń przymiotnika i rzeczownika, potem były bodajże rzeczowniki i czasowniki np. “Mama stoi.” Ponieważ potem już kończyły się karty z pierwszego etapu, wracałam do początku drogi czyli znowu zaczynałyśmy od rzeczowników, potem czasowniki, potem połączenie przymiotnika i rzeczownika itp. Mniej więcej w trzecim takim cyklu starsza córka już czytała. Powiedziała mi to po prostu: “Mama stoi.” “Pies siedzi.” Z młodszą zaczęłam drugi cykl i już zaczyna czytać tj. jesteśmy w drugim cyklu w rzeczownikach i czyta je.
Co bardzo istotne, i, o ile mnie pamięć nie myli, niezgodne z zasadami Domana, uczyłam dzieci też liter. Doman powstał jako metoda wspierania anglojęzycznych dzieci z trudnościami rozwojowymi, nie wzięto więc pod uwagę języków fleksyjnych i odmiany, która w polskim jest niezwykle ważna. Co więcej, dzieci są po prostu ciekawe pojedynczych symboli i bardzo szybko nauczyłam je zależności litera – dźwięk. Nie uczyły się słów jako całości, globalnie, ale jako zbitki liter. Doman nam tylko pomaga.
Teachyourbaby: Moje podejście jest trochę inne, bo ja liter nie uczę, tylko globalnie, ale normalnie jeśli chodzi o całą resztę to mogłabyś swoją własną metodę opatentować(śmiech). Bardzo ciekawe jest to z tymi cyklami. Kojarzy mi się to z metodą Shichidy. Nie wiem, czy ją znasz…
Basia: Nie znam. Nie słyszałam.
Teachyourbaby: To Azjata. W jego metodzie są elementy globalne jak u Domana, ale jest też całe mnóstwo różnych czarodziejskich rzeczy typu telepatia i tak dalej. Czasem coś tam z tego robimy, ale wróćmy do Domana. Wspominałaś o 5 kartach co tydzień, czyli po prostu w niedzielę produkujesz tylko 5 kart? (z niedowierzaniem)
Basia: Ja tych kart nie produkuję. Mam gotowe zestawy. Bez nich nie dałabym rady. Ja po prostu je zmieniam co tydzień. Tak jak obserwowałam dziewczynki to tyle potrzebowały, żeby im się słowo opatrzyło i znudziło i już chciały przejść do następnego. Pamiętam, że kiedy otworzyłam pudełko ok. 7 lat temu znalazłam harmonogram, który może przyprawić o ból głowy. Ja na to popatrzyłam i powiedziałam dziękuję. Jak ja bym miała biegać co dwie godziny z tym to przy tak intensywnym życiu zawodowym moim i męża i przy innych rzeczach, które robimy z dziećmi nie dalibyśmy rady. W związku z tym dostosowałam to do naszych możliwości czasowych oraz do tego co chcą dziewczynki. Żadnych przyprawiających o ból głowy harmonogramów nie mamy. Oczywiście gdybym miała więcej czasu możliwe zmieniałabym te karty częściej, czy robiła drugą sesję, ale z tego co pamiętam…teraz mi się przypomniało starsza córka miała więcej sesji, bo wtedy jeszcze mieliśmy ciocię, która przychodziła i też z nią pracowała tą metodą. To było dawno dawno temu i oczywiście też na pewno zaprocentowało. To na mnie spoczywał główny ciężar, ale ona gdzieś tam miała jeszcze dodatkowe sesje. Mi się wydaje, że 3 sesje dziennie wystarczą, żeby osiągnąć bardzo fajne efekty metodą Domana.
Teachyourbaby: Yhm….ja się naprawdę muszę upewnić: na 5 kartach pracujesz cały tydzień, tak?
Basia: Tak…5 kart tj. 5 słów plus matematyka. My to łączymy. Do tego mamy jeszcze 5 symboli matematycznych albo 5 jakichś działań albo 5 liczebników i np. było 5 figur geometrycznych. Nie wiem w sumie skąd ta liczba 5. Dlaczego mi odpowiada.
Teachyourbaby: U Domana też jest 5.
Basia: Może stąd to wzięłam. Nie pamiętam, ale jakoś tak wyszło, że u nas było 5.
Teachyourbaby: W sumie jak się wszystko doda to dość dużo macie kart w jednej takiej sesji.
Basia: Ale pokazanie tego trwa sekundę, dosłownie chwilę. My to robimy bladym świtem przed przedszkolem i ona bardzo chętnie to robi.
Teachyourbaby: Twoja modyfikacja Domana jest naprawdę dla zabieganych rodziców. Ja jak byłam na macierzyńskim to się trzymałam tego, co tam Doman sugerował i miałam nawet….20 sesji (śmiech). Niemniej jednak byłam tak zorganizowana, że ja to zdążyłam przeprowadzić od rana do 12.
Basia: Jeżeli jest dobra organizacja to oczywiście, że się da.
Teachyourbaby: Tak….z tym, że jak się pracuje, bo ja już pracuję to jest zupełnie inna bajka. Zresztą ja nie mówię do Mai po polsku i muszę…tzn. musiałam, bo zakończyłyśmy program czytania po polsku męża pilnować, żeby pokazał karty. To jeszcze miałam na głowie (śmiech).
Basia: To już logistycznie ciężko.
Teachyourbaby: Tak…jak się pracuje. Super, że o tym mówisz, bo naprawdę trzeba niewiele. Niektórzy mają wymówkę braku czasu. Po prostu trzeba dziecko przyłapać w dobrym momencie.
Basia: Dokładnie. Ja w sumie nie miałam nigdy problemu z tym, żeby chciały. One chcą. One się do tego garną. Młodsza sama prosi: “Pokażesz mi?,” “Poczytamy razem?” Nie ma jakiegoś specjalnego problemu pomimo tego, że jest high needem, że ma ciężki charakter.
Teachyourbaby: A zaczęłaś od urodzenia?
Basia: Tak. Nie wiem ile dokładnie mogły mieć…maksymalnie 1,5-2 miesiące.
Teachyourbaby: Aha…czyli można powiedzieć, że od urodzenia.
Basia: Tak się jeszcze zastanawiam…może była trochę starsza…tak 3-4 miesiące, ale na pewno nie więcej niż pół roku.
Teachyourbaby: A jeszcze tak a’propos tego czytania w jednym cyklu ile masz kart? Te 5 kart to jest jeden cykl? Chyba nie.
Basia: Nie nie…jeden cykl to jest znacznie więcej. Cykl to jest opakowanie. W opakowaniu może być tych kart ze 150.
Teachyourbaby: Aha…czyli coś takiego.
Basia: To jest naprawdę duże opakowanie kart.
Teachyourbaby: To wychodzi tak wychodzi 400-500 kart. Zdradzisz skąd masz karty?
Basia: Kupiłam. Po prostu.
Teachyourbaby: Ale skąd? Z Wczesnej Edukacji może?
Basia: Tak… wydaje mi się, że z Wczesnej Edukacji. To było wtedy jak starsza córka miała parę miesięcy, więc ja już tak naprawdę nie pamiętam, ale wydaje mi się, że to była Wczesna Edukacja.
Teachyourbaby: Ja kiedyś zliczyłam te karty to oni w sumie mają ok. 400 kart…może trochę więcej razem ze zdaniami, ze wszystkim.
Basia: Tak, bo mamy też drugi zestaw kart. Drugi etap to są już zdania.
Teachyourbaby: Czyli te karty wystarczają. Niesamowite. Ja przerobiłam to i jeszcze milion innych słów. Naprawdę (śmiech.)
Basia: Tak, bo spokojnie wystarczają. Tak jak mówiłam ona w którymś tam cyklu usiadła, wzięła książkę i czytała. Miała 5 lat. Nie więcej.
Teachyourbaby: Czyli od urodzenia do 5 roku życia. Zgadza się?
Basia: Może do 4-tego. Szczerze mówiąc ze starszą nie pamiętam, ale nie było to obciążające, nie było to dramatyczne, nie było to nic co by dezorganizowało życie rodzinne. To jest coś co wchodzi w krew, w nawyk i co jest tak automatyczne, że już się tego nie zauważa.
Teachyourbaby: Rozumiem. U nas to zupełnie inna bajka. Myśmy ten zestaw z Wczesnej Edukacji przerobiły ot tak może w 3-4 miesiące.
Basia: No to u nas właśnie tylko te zestawy i powtarzanie, powtarzanie i powtarzanie i ona już sama czytała.
Teachyourbaby: Bardzo fajnie. Teraz może przejdźmy do innego tematu i powiesz nam coś o matematyce. Mogłabyś zdradzić jak wyglądała i jak wygląda teraz nauka matematyki? Przeszłaś z każdą córką wszystkie etapy sugerowane przez Domana? Ruszyłaś dalej poza to co sugeruje Doman? Co przerobiłyście? Jak działacie teraz? Dajesz opcje wyboru dwóch odpowiedzi, czy pomijasz? Mówiłaś, że córka nie chce już kropek. Jak to z tą matematyką jest?
Basia: Matematykę traktowałam zawsze nieco po macoszemu. Dla mnie najważniejsze było, żeby ona sobie czytała, żeby używała języka po to, po co on jest, czyli żeby zdobywać informacje, czy żeby się komunikować. Natomiast przeszłam przez początkowe etapy matematyki. Starsza córka zna ułamki, figury przestrzenne, liczy w pamięci duże liczby, ostatnio przerabiamy procenty – jednak duża w tym zasługa zajęć dodatkowych, na które chodzi od czwartego roku życia. W pewnym momencie już z nią matematykę robiłam naprawdę minimalnie i zamiast tego zaczęła raz w tygodniu chodzić na zajęcia dodatkowe. Młodsza chodzi na te same zajęcia od trzeciego roku życia, plus uczymy się Domanem. Pokazuję jej kropki (1 – 100), które ostatnio odrzuciła i powiedziała, żeby tego nie robić, liczby (1 – 100), figury, zegary, dodawanie…ale dodawanie to nie jest też sam Doman. To są zadania, które układamy sobie poza tym:”Są dwa kawałki ciasta. Jak dodam jeszcze dwa to ile będzie? To robimy właśnie jedząc ciasto. A jak zabiorę jeden to ile będzie? ” Doman tak jakby przechodzi na całe życie..na wszystkie inne płaszczyzny.
Teachyourbaby: Tak..ja jak najbardziej uważam, że to nadal jest Doman. Ktoś mi kiedyś zwrócił uwagę, że matematykę powinno się też w realnym życiu pokazywać, nie tylko na kartach. A tak z ciekawości zapytam, co to za zajęcia matematyczne? Podejrzewam, że pewnie w moim mieście czegoś takiego nie ma, ale w Warszawie są różne fajne rzeczy. Jakaś konkretna metoda?
Basia: Nie…to nie jest nic lokalnego. Nazywa się Math Riders. To są zajęcia dla dzieci od 3-4 roku życia. Fajne rzeczy tam robią: proste zadania, poznawanie figur. To jest duże wsparcie plus dziecko wychodzi z domu, ma kontakt z innymi dziećmi oprócz przedszkola. Jestem ogólnie dużą fanką takich zajęć dodatkowych.
Teachyourbaby: Będę musiała poszukać u siebie (śmiech), ale w Warszawie masz na pewno większe pole do popisu niż ja.
Basia: Z tego co wiem to jest w różnych miastach zlokalizowane.
Teachyourbaby: Poszukam…Math Riders?
Basia: Tak.
Teachyourbaby: Dobra…zapamiętam. Jeśli realizowałaś inne części metody Domana byłabym wdzięczna za podzielenie się tutaj uwagami. Może było coś jeszcze poza czytaniem i matematyką?
Basia: Nie realizowałam innych części programu, natomiast, jak wspominałam, dodawałam dużo swoich własnych aktywności.
Teachyourbaby: W sumie zegary, figury to jest w sumie jakby wiedza encyklopedyczna tylko trochę inaczej. Zdradzisz nam swój system na rozwijanie dwóch córek jednocześnie? Robiłaś „sesje” z kartami razem, czy dla każdej stworzyłaś spersonalizowany program?
Basia: Kiedyś próbowałam uczyć je razem, jednak 4 lata różnicy sprawiały, że było to bardzo trudne. One miały zupełnie inne potrzeby. W tej chwili to raczej starsza pomaga mi uczyć młodszą – siedzą razem nad literami, jak ma dobry humor to chętnie jej tłumaczy różne kwestie. Ostatnio często proszę starszą o czytania młodszej i wychodzi nam to świetnie. Chyba w zeszłym tygodniu starsza robiła młodszej kartkówki młodsza napisała słowo “kot” i “ryba” samodzielnie i dostała W- wspaniale. Miała też zadania matematyczne, ale przy liczeniu pomyliła się o 2 więc już oblała. Widzę, że starsza bardzo ciągnie młodszą i bardzo próbuje ją nauczyć. Gdzieś to w nich siedzi. Taka potrzeba uczenia się nawzajem i wspólnego poznawania czegoś. Dziewczynki są na różnych etapach rozwojowych i mają inne potrzeby, dlatego „lekcje” są oddzielnie – starsza nie będzie chętnie rozmawiała o żabkach i motylkach, natomiast młodsza niekoniecznie rozwiąże rebus czy sudoku. Starsza nie będzie chciała zadań typu: “Jest 5 motylków i teraz 1 odlatuje (ja to wszystko odgrywam) to ile mamy motylków?” To jest już za bardzo infantylne dla 7-latki. Młodsza za to bardzo chętnie przysłuchuje moim rozmowom ze starszą siostrą i czasem udziela zaskakująco trafnych odpowiedzi, chociaż niby siedzi gdzieś z boku i tylko słucha. Po udzieleniu dobrej odpowiedzi znowu zajmuje się swoimi sprawami. Ona gdzieś to wszystko tam koduje. Powiedziałabym, że jej zadanie w ogóle jest łatwiejsze. Dużo szybciej się rozwija, bo jest jej łatwiej.
Teachyourbaby: Z tego wniosek, że warto mieć rodzeństwo. Jak dawno czytałaś książki Domana to pewnie nie pamiętasz, ale on stworzył metodę dla dzieci skaleczonych i odkrył, że rodzeństwo tych dzieci nagle umie czytać, czy coś innego. Rodzeństwo nie było uczone, ale gdzieś tam kątem oka widziało jednak te karty, bo one są duże i przy okazji się nauczyło. Wiem już, że kupiłaś gotowy zestaw kart i nie tworzysz nic sama. To będzie mega informacja dla wielu rodziców, bo ja też w sumie dość dużo produkowałam. Natomiast mam pytanie co do komputera. Wspierałyście się w jakimś stopniu komputerem, czy wszystko na realnych kartach?
Basia: Tak jak mówiłam kupiłam gotowe zestawy, bo nie miałam czasu na to, żeby je produkować. Niestety nigdy nie wpadły mi w ręce szablony do książeczek, więc ich nie robiłyśmy, ale planuję, bo ostatnio młodsza powiedziała: “Ja chciałabym być w książce.” Nie ma problemu. Napiszę i wydrukuję. W ogóle książki do czytania globalnego bardzo mi się spodobały. Uważam to za świetny pomysł. Korzystałam również z drukowanych przez siebie kart np. z kontynentami, zegarami czy figurami geometrycznymi, ale to nie było jakieś specjalnie wymagające bo Internet jest pełen tego.
Komputer zawsze pełni ważną rolę podczas zajęć – jest atrakcyjny, a zaangażowane dziecko chłonie wszystko jak gąbka. Zaangażowanie dziecka rośnie o 200%. Nie mogę polecić konkretnych programów, ale korzysta z bardzo różnych gier, opatrując je komentarzami i uczestnicząc w zabawie. Co mi wpadnie w ręce, zastanawiam się jak to mogę wykorzystać w pracy z dziećmi. Zawsze znajdzie się taki lub inny sposób. Zawsze coś można wykombinować. Ostatnio z młodszą córką ćwiczyłyśmy z takim programem, gdzie były słówka i ona słuchała. To były czasowniki w czasie przeszłym po angielsku. Ja klikałam, lektor mówił jakie to słowo, a ona powtarzała. Po kilku takich sesjach powiedziała: “Nie przyciskaj. I tak już wszystko wiem.” W tym momencie powiedziałam: “Proszę bardzo. Tylko obrazki.” Z samymi obrazkami mi wyrecytowała ok. 30 czasowników nieregularnych. Tak po prostu. Patrząc na obrazki. Sama. Ona jest bardzo aktywna. Starsza jest bardziej wycofana. Młodsza potrafi powiedzieć: “No po co mi tu klikasz. Już sama wiem. Pokazuj obrazki. Sama powiem.”
Teachyourbaby: Dzieci są niesamowite. To moja Maja mi tak przy matematyce ostatnio powiedziała, bo ja idę dalej z Domanem na kartach i jej ostatnio pokazywałam działania na liczbach ujemnych chociaż ma dopiero 3 latka. Twoja trochę jest starsza.
Basia: Tak, 3,5 roku ma. Wow..my tego nie robiłyśmy.
Teachyourbaby: Maja mi była w stanie powiedzieć po 30-paru przykładach, że ona już to wie i już więcej nie chce. Z procentami natomiast już zliczyłam i jej pokazałam 86 przykładów i nadal się patrzy więc idziemy dalej (śmiech). Dzieci są niesamowite. Tak naprawdę nie wiemy ile one umieją, bo nie wszystko nam pokażą takie 3-latki…nie zawsze. Ja na przykład w ogóle Mai nie sprawdzam, ale chciałam ją nagrać do podsumowania językowego (mamy 3 języki dość zaawansowane i 2 nowe) i podczas nagrania wyszła matematyka. Nie udało się jej złapać takich jakby drabinek i mi mówi nagle, że “0+0=0,” czy coś takiego (śmiech). Tak sama z siebie. Gdzieś jej to utkwiło. A co do komputera to masz 100% rację. U nas to często komputer w połączeniu z karmieniem piersią. Pokażę wszystko, co chcę, byleby nie było za dużo powtórek, bo jak widzę, że jest za dużo to już nie bardzo chce patrzeć i wiem, że trzeba coś nowego. Pewnie masz tak samo.
Basia: To się też bardzo szybko nudzi.
Teachyourbaby: Dokładnie. My mamy też hiszpański z programem komputerowym i ja się z nią uczę. Jak ja już coś zapamiętałam to stwierdzam, że ona już to zapamiętała kilka lekcji temu, więc przeskakujemy powtórki i pokazuję coś nowego.
Basia: Tak. Im młodszy mózg, tym więcej połączeń i tym bardziej chłonie. Bardziej też chodzi o to, że się łatwiej tworzą nowe połączenia.
Teachyourbaby: Dokładnie. Czy masz wsparcie męża w tym, co robisz? Ja tak nie bardzo. Nie będę tu na mojego męża narzekać, ale …jest jaki jest, jeśli chodzi o domanowanie. Co na to otoczenie? Napisałaś mi w wiadomości, że nauczona doświadczeniem kryjesz się z tym, co robisz z dziećmi. Mogłabyś przybliżyć sytuacje, które to spowodowały? Ja też spotykam się z krytycznymi komentarzami i pytaniami kiedy ja w ogóle znajduję na to czas, tak jakby inni ze swoimi dziećmi nie przebywali, bo to chodzi przede wszystkim o czas dla dziecka, ale mam inne podejście. Ujawniam się. Chcę pokazać, że metoda Domana działa. Że to działa nie tylko u nas, ale też u innych rodziców.
Basia: Mój mąż popiera to, co robię natomiast to nie jest tak, że on się bardzo angażuje. Mąż nie ma nic przeciwko. Uważa, że to jest fantastyczny, świetny sposób na rozwijanie dziecka. Na początku był dosyć sceptyczny, przy pierwszej córce jednak kiedy zobaczył, jak świetnie działa zaangażowanie w proces edukacyjny dziecka zaczął brać w tym udział. Jego wkład jest ograniczony tak jak mówiłam i to ja jestem siłą napędową działań, jednak jego wsparcie jest dla mnie istotne, bo nie wyobrażam sobie robienia tego tak przy obojętności, czy wręcz niechęci męża. Byłoby to po prostu trudne. Jedna ze znanych mi mam próbowała pracować metodą Domana i angażować się w edukację swoich dzieci, jednak zostało to znacznie ograniczone przez tatę dzieci, który jej starania uznał za „głupie” i „bezsensowne”. To jej podcięło skrzydła na tyle, że potem nawet nie myślała próbować. Nigdy nie poznałam innej „domanującej” mamy, a wręcz przeciwnie, nauczyłam się to ukrywać. Na początku mojej drogi wychowawczej na pewnym portalu szukałam kontaktu z innymi mamami – swoją metodę nazwałam roboczo „aktywnym macierzyństwem” i zapytałam, czy ktoś też poświęca czas i uwagę dzieciom w nieco inny sposób i w nieco większym stopniu niż standardy przewidują.
Wspomniałam o Domanie, wizytach w grocie solnej, wspólnej gimnastyce, zabawach z ręcznie robionymi zabawkami (moja ciocia jest terapeutką i sama wytwarza zabawki dla dzieci), pływaniu, słuchaniu muzyki poważnej. Komentarze, z jakimi się spotkałam, zmroziły mnie – od prześmiewczych po otwarcie wrogie, łącznie z wzmianką, że powinno mi się odebrać prawa rodzicielskie, bo co ja w ogóle wyrabiam.
W najbliższej rodzinie zdania są podzielone – niektórzy uważają to za daleko posunięte dziwactwo, co nie przeszkadza im pękać z dumy podczas prezentowania umiejętności dziewczynek w szerszym gronie. Bardzo nie lubię, jak najbliżsi w ten sposób chwalą się nimi – czuję wtedy, jakby robiono z nich okazy w zoo. Nigdy nie mówię więc o tym, co umieją. Natomiast znamienne jest, że po odkryciu ich umiejętności wszyscy są zachwyceni. Zawsze nachodzi mnie wtedy gorzka refleksja: „Każdy podziwia rezultaty, nikt nie chce angażować się w proces”. W towarzystwie innych mam również nie ujawniam się ze swoimi metodami pracy, przede wszystkim z troski o dziewczynki – nie chcę, żeby były traktowane jak odmieńcy, a nauczona doświadczeniem wiem, że tak by się to skończyło. Chcę, żeby wzięły w swoje ręce to, czego je uczę, i zrobiły z tym co tylko chcą; żeby je postrzegano przez pryzmat samych siebie, a nie moich działań.
Teachyourbaby: Jak myślisz skąd wynika negatywne nastawienie innych, gdy robimy cokolwiek z dziećmi poza niezbędne minimum? U mnie ze strony męża raczej jest obojętności, chociaż gdy wprowadziłam 4-ty i 5-ty język jednocześnie to pojawiły się głosy, że już mi trochę odbiło (śmiech). W sumie to on mi przekazuje zdanie teściowej, która do tej pory wszystko akceptowała, ale gdzieś tam pojawiły się wątpliwości. Generalnie ze strony męża obojętność i rób sobie co chcesz. Jesteś z tym sama. A jeśli chodzi o dalsze otoczenie to ja też się jakoś nie ujawniam, chyba, że przy kimś zaufanym. Domanem się nie chwalę wszem i wobec, ale angielski słyszą. Wróćmy do pytania: skąd wynika negatywne nastawienie innych?
Basia: Hipotez mam kilka. Bardzo dużo o tym myślałam. Pierwsza, prozaiczna i wstydliwa – a po co mamy zawyżać poziom? Spotkałam się bezpośrednio z argumentem, że „przez te zajęcia dodatkowe inne dzieci wypadają niekorzystnie”. Jest to więc mieszanka usprawiedliwienia własnej niewiedzy, lenistwa czy niemożności zapewnienia czegokolwiek poza niezbędnym minimum, swoiste równanie w dół.
Kolejna – autentyczne przekonanie, że dzieci najlepiej rozwijają się same, wszystko przychodzi w odpowiednim czasie, a taka ingerencja edukacyjna to nic innego jak programowanie wyścigu szczurów i realizacja ambicji rodziców. Pojawiają się argumenty o zabieraniu beztroskiego dzieciństwa, jakby pokazanie dziecku kartek czy rozmowa na temat gwiazd widocznych w lutym na naszej półkuli miała mu to dzieciństwo odebrać. Dzieci „domanowe” też mają brudne od czekolady buzie, babrzą się w piachu i popełniają urocze lapsusy językowe. Nikt nie chce z nich robić robotów, a jedynie otworzyć przed nimi świat i wykształcić ciekawość.
Kolejna – lęk przed nieznanym. Metoda Domana jest obca, amerykańska, nie ma ugruntowanej w Polsce tradycji, a do tego powstała jako sposób wspierania dzieci upośledzonych. Dla wielu osób to wystarczające argumenty, żeby ją odrzucić.
Zastanawia mnie też jedna z sytuacji, której byłam świadkiem. Pewnego dnia, podczas zgromadzenia rodzicielskiego na placu zabaw jedna z mam opowiadała ze zgrozą, jak to znajoma gdzieś na działce uczyła czegoś dzieci, siedziała z nimi w książkach, i w ogóle horror, a jej syn ciągle latał wolny jak ptak (gwoli ścisłości – kobieta wykształcona i aktywna zawodowo). Uśmiechnęłam się, bo już wiedziałam, do czego to prowadzi, i oczywiście zaczęła się krytyka tej metody wychowawczej. Dalsze losy dziecka? Ma trudności w nauce, siedzą nad książkami, tłucze zadania z matematyki, aż płacze. Pojawia się więc pytanie: czy nie lepiej pomóc dziecku uczyć się wcześniej, kiedy robi to z autentyczną przyjemnością, niż czekać na trudności, wiążące się z niższą samooceną i koniecznością prowadzenia zajęć kompensacyjnych? Dlaczego uczenie dziecka ZANIM pojawią się jakiekolwiek kłopoty jest złe, a żmudna, często okupiona łzami praca PO pojawieniu się takowych jest dobra?
Teachyourbaby: Ja się z takimi sytuacjami poza krytyką w Internecie nie spotkałam, ale na mojej nauczycielskiej drodze przewinęło się wielu takich uczniów. Jestem pewna, że zaangażowany od najmłodszych lat, a zwłaszcza w tych najmłodszych latach do 6 roku życia rodzic zdziałałby cuda.
Jak wygląda sytuacja książkowa w waszym domu? Otaczasz swoje córki książkami? Sama dużo czytasz?
Basia: Książki są wszędzie. Starsza córka ma zwyczaj czytania kilku pozycji jednocześnie, obie mają bogate zbiory biblioteczne dla dzieci, w gabinecie mamy również dużo książek. Mąż czyta e-booki, ja za nimi nie przepadam, więc wypożyczam dla siebie książki z biblioteki. Młodsza córka chodzi ze mną i wybiera książki dla siebie. Jest jednym z najmłodszych czytelników.
Teachyourbaby: Pamiętasz może w jakim wieku ty zaczęłaś czytać i czy też byłaś wychowana na Domanie, czy może metodą tradycyjną? Może jesteś w stanie opisać sytuację, w której to zostało odkryte.
Basia: Nie byłam wychowywana na Domanie, natomiast wcześnie zaczęłam czytać, i miłość do książek towarzyszy mi przez całe życie. Wcześnie zaczęłam czytać książki dla dorosłych – Krzyżaków przeczytałam bodajże jako ośmiolatka, i do tej pory pamiętam wrażenie, jakie zrobiła na mnie ta książka. Niestety nie pamiętam, jak się nauczyłam, ale raczej nie w domu. Pamiętam natomiast, że chodziłam na wiele zajęć dodatkowych, co w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia należało do rzadkości. Moja mama miewała problemy, żeby znaleźć nauczycieli pracujących prywatnie, którzy chcieliby przekazać mi wiedzę wykraczającą poza materiał szkolny.
Teachyourbaby: Czy jesteś w stanie obserwując rozwój obu córek wykazać efekty, zalety wczesnej edukacji metodą Domana? Czy widzisz jakieś negatywne strony?
Basia: Pozytywów jest mnóstwo. Starsza córka jest dzieckiem, które od urodzenia boryka się z różnymi problemami zdrowotnymi. Dzięki wsparciu edukacyjnemu w domu nie ma żadnych problemów w szkole, co jej bezsprzecznie groziło ze względu na trudności w rozwoju płodowym i około urodzeniowe. Przekłada się to na wysoką samoocenę.
„Domanowanie” rozbudziło też w niej ciekawość. Ma różne zainteresowania – między innymi przestrzeń kosmiczna, gra na pianinie, łamigłówki. Bardzo szybko czyta książki – niekontrolowana potrafi usiąść i przeczytać trzy książki (to zdarzyło się wczoraj) w jeden dzień, z przerwą na szkołę. Muszę ją mitygować, żeby nieco zwolniła tempo.
Negatywne strony? Sama mówi, że w szkole się nie uczy. Z mojego punktu widzenia jest to jednak stwierdzenie na wyrost. Owszem, wiedzę podręcznikową przewidzianą dla klasy pierwszej posiadła już dawno, jednak uczy się wielu innych rzeczy: obowiązkowości, punktualności, skupienia uwagi, współdziałania w grupie; rozwija się społecznie, z czym miała trudności ze względu na bardzo słabą frekwencję w przedszkolu. W jej przypadku nakładają się również trudności manualne: córka chodzi na terapię, a jej charakter pisma pozostawia nieco do życzenia. To są właśnie umiejętności, które nabywa w szkole, i z tego powodów nie chcemy przenieść jej do wyższej klasy. Ze względu na swoje schorzenia jest również bardzo mała, a na tle starszych dzieci wyglądałaby komicznie. Ma też trudności ze skupieniem uwagi i wysiedzeniem w ławce. Na lekcjach robi po prostu więcej zadań niż pozostałe dzieci, a czasem czyta przyniesione z domu książki; pomaga słabszym dzieciom w wykonywaniu zadań, a na przerwach czyta im na głos.
Teachyourbaby: Wiem już, że Twoja córka świetnie radzi sobie w szkole. Zgadzasz się z tym, co napisała twoja sąsiadka? Ja jeszcze zapytam, czy nie nudziła się w szkole? Nie myślałaś o edukacji domowej? Mnie Bożena Bejnar-Sławow kiedyś zapytała po co to robię, jak zamierzam małą wysłać do szkoły.
Basia: Nie uważam, żeby edukacja domowa była dobrym pomysłem. Zdaję sobie sprawę z jej zalet, ale uważam, że dziecko potrzebuje rówieśników i wyjścia ze środowiska domowego. Ja również potrzebuję czasu na pracę i dla siebie. Oczywiście, że mogłabym przekazać jej całą wiedzę w znacznie sprawniejszy sposób, jednak dla mnie szkoła ma przede wszystkim wymiar społeczny – uczy funkcjonowania w grupie, pokazuje, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach, stawia wyzwania w relacjach z innymi, a wreszcie oferuje konkursy i zawody. To są kwestie, których nie przekażę jej sama.
Specjalnie również wybraliśmy szkołę państwową – chcemy, żeby córka miała kontakt z bardzo różnymi ludźmi i odnalazła się na ich tle. Ufam jej, że będzie umiała się uczyć, jeśli tylko będzie chciała. Ma nieograniczony dostęp do książek – panie bibliotekarki w szkole miały pewne wątpliwości co do jej wyboru lektur, ale po negocjacjach ustaliłyśmy, że może brać, co chce. Chodzi też na zajęcia dodatkowe, na których styka się z trudniejszymi zagadnieniami. Jeśli natomiast chodzi o pytanie „po co Doman, skoro i tak idzie do szkoły?” odpowiedziałabym – „Po to, żeby nie płakała nad literami, ale żeby od razu, naturalnie, używała ich właściwie – do poszerzania wiedzy na interesujące ją tematy”.
Jeśli natomiast ktoś decyduje się na edukację domową, chylę czoła, bo jest to wyzwanie, i rozumiem, że chce jak najlepiej dla swojego dziecka. Chciałabym, aby „domanujący” rodzice mogli cieszyć się tą samą wolnością wyboru bez oceniania:
Teachyourbaby: Czy dobrze rozumiem z wypowiedzi twojej sąsiadki, z której wynika Twoja młodsza córka jest tzw. high needem? Jak wyglądała nauka z nią? Naprawdę było ciężko? Jak kombinowałaś? Dasz nam jakiś patent dla rodziców, którzy twierdzą, że nie z każdym dzieckiem się da?
Basia: Moja młodsza córka jest typowym high-need baby. Od urodzenia krzyk jest jej podstawowym medium komunikacji, miewa często tzw. meltdowny, była nieznośnie uparta i wymagająca, i do tego ma znaczne zaburzenia SI powodujące frustrujące dla opiekuna problemy z ubieraniem się. Jako niemowlę krzyczała bez przerwy i bardzo mało spała. Pamiętam jak udręczona spytałam męża retorycznie „Jak ja mam jej czytać, jak ona ciągle krzyczy?” No cóż, w końcu zorientowała się, że słowa i obrazki są ciekawsze niż nieustanny płacz. Nie musiałam jej specjalnie przekonywać do pracy.
Pamiętam, jak przyłapałam ją, gdy miała około dwóch lat, na darciu książki. Zaczęłam z nią rozmawiać, pytać, dlaczego to zrobiła, a ona przytuliła się i wychlipała: „Tak się staram, patrzę w te litery, aż mnie oczki bolą, ale nic z nich nie rozumiem. Wszyscy umieją czytać, a ja nie.” Wtedy obiecałam jej, że ją nauczę, i słowa prawie dotrzymałam. Być może źródłem jej zapału jest to, że high-need babies mają podobno wysoki iloraz inteligencji, a ich ciekawość wymaga się zaspokojenia? Być może rolę odegrała jej starsza siostra, dla której zajęcia z mamą są oczywistością? Młodsza córka domaga się wręcz Domana, pracy z książeczkami – ogólnie naszych „lekcji”. Wydaje mi się, że większe wyzwanie stanowi znalezienie w sobie siły, aby pracować z dzieckiem, które przed chwilą prezentowało typowe dla high-need babies, wykańczające opiekuna zachowania.
Teachyourbaby: Cieszę się, że z high-needem jednak się da. To dobra wiadomość dla wielu rodziców.
Jak wyglądają relacje Twoich córek z rówieśnikami? Jak wypadają pod względem rozwoju na ich tle? Różnica jest widoczna?
Basia: Starsza córka jest jedną z najlepszych uczennic w klasie. Dostaje bardzo dobre oceny, jednak nie znaczy to, że nie mamy problemów. Jako niemowlę borykała się z wieloma trudnościami, nadal zresztą wymaga terapii, jest pod opieką różnorodnych specjalistów. Jedna z terapeutek zauważyła, że losy mojej córki byłyby najprawdopodobniej zupełnie inne, gdybym z nią nie pracowała. Zdawałam sobie sprawę, że nie jestem w stanie zmienić tego, co stało się w okresie ciąży i okołoporodowym, natomiast mam ogromny wpływ na to, co będzie się działo później. Mogę zaryzykować stwierdzenie, że w jej przypadku Doman był programem naprawczym. Możliwe, że gdyby nie wczesna edukacja, moja córka byłaby zupełnie innym dzieckiem – o niskim poczuciu własnej wartości, odstająca od rówieśników w negatywnym sensie. Tak się jednak nie stało, i w dużej mierze zawdzięczamy to Domanowi. Dzięki odkryciu jej mocnych stron, nauczeniu ją czytać, dzięki temu, że gra na pianinie, interesuje się kosmosem, ma dużą wiedzę ogólną i swobodnie posługuje się językiem obcym, jej problemy (bardzo niska sprawność grafomotoryczna, konieczność uczestniczenia w terapiach, częste pobyty w szpitalu) nie niszczą jej samooceny. Jej relacje z rówieśnikami są normalne, wedle słów nauczycieli. To bardziej ja się o nie boję, co jest typowe dla matek dzieci, które dużo chorują/chorowały.
Młodsza córka również jest uznawana za wyróżniającą się na tle rówieśników. Nie mówię w przedszkolu, jakim trybem z nią pracuję, jednak ciocie wiedzą, że zna już litery i cyfry, oraz potrafi obliczać proste działania. W ostatnim miesiącu poczyniła duże postępy w czytaniu – zaczyna samodzielnie czytać szyldy, reklamy i karty Domana. W jej przypadku natomiast musimy kłaść duży nacisk na aspekt wychowawczy, ponieważ jest ona bardzo uparta i często krnąbrna. Jest w miarę zdrowa i regularnie chodzi do przedszkola, więc jej rozwój społeczny jest w normie. Jeden z psychologów stwierdził, że rozwojowo wyprzedza normę wiekową o ok. 2 lata. Faktycznie, jest bardzo rozwinięta, świetnie kojarzy fakty. Kiedy miała ok. dwa i pół roku, przyszła do nas znajoma, która ma syna dokładnie w tym samym wieku. Młodsza córka podeszła do nas i zapytała; „Jak nazywa się ten zespół, który występuje na pustyni i śpiewa ‘Hallelujah?’” – chodziło jej o Pentatonix, którego aranżacja tej piosenki bardzo jej się podobała. Dla mnie było to całkowicie normalne pytanie, natomiast znajoma była autentycznie przerażona, i stwierdziła „Mój syn ledwo mówi kilka słów. Twoja córka ma sprecyzowane zainteresowania muzyczne.”
Teachyourbaby: Ja póki co przed przedszkolem małą bronię jak mogę. Już się cieszyłam, że mąż zapomniał ją zapisać i termin minął, a on mi wyskakuje z prywatnym. Planuje pracować o jeden dzień dłużej i stąd to ciśnienie i liczę na to, że przekonam dziadka do przejęcia tego jednego dnia (miałby 3 zamiast 2), bo ja od poniedziałku do piątku pracuję do ok. 14:30. Gdyby się nie udało to ja będę prosić o przyjęcie mojej 3-latki do grupy 5-latków. Maja ma regularny kontakt z kilkorgiem dzieci oraz ze zmieniającymi się dziećmi z placów zabaw i zaobserwowałam, że najlepiej dogaduje się z 5-latkami, a być może nawet starszymi.
Jaki jest twój stosunek do wczesnej edukacji z perspektywy czasu? Co byś sugerowała rodzicom, którzy już działają metodą Domana oraz innym, którzy wahają się, czy jest sens tak wcześnie uczyć dziecko? Jakich rad mogłabyś udzielić?
Basia: Przede wszystkim uważam, że nie należy się zrażać negatywnymi komentarzami – jak zresztą zawsze. Najlepiej po prostu robić to, co się uważa za słuszne. Metoda ta nie jest dla każdego – faktycznie, wymaga dyscypliny i zaangażowania, ale warto. Jeśli jednak będziemy to robić bez przekonania, Doman nie zadziała, dzieci bowiem wyczują fałsz. Poza tym uważam, że jego metoda jest tylko zbiorem wskazówek, a nie biblią. Powinna stanowić źródło inspiracji, z którego rodzice i dziecko biorą, co im odpowiada. Inaczej do Domana podejdzie mama-polonistka, inaczej mama-artystka, a jeszcze inaczej mama, której hobby to sport. Kwintesencją tej metody jest aktywny udział w rozwoju dziecka – forma pozostaje dowolna. Wczoraj w sklepie widziałam mamę, która uczyła swoje dziecko cyfr na ekranie pokazującym wyniki lotto, stojąc z nim w kolejce – i dla mnie to również jest „domanowanie”.
Teachyourbaby Ktoś mi powiedział niedawno, że metody Domana się nie kończy. Mi się wydaje, że to już zostaje na całe życie…takie podejście do dziecka, bo tu nie chodzi tylko o karty, jak niektórzy myślą.
Basia: Doman nigdy się nie kończy. To metoda wychowawcza, metoda bycia blisko dziecka intelektualnie i wspierania jego rozwoju. Starsza córka już dawno umie czytać, a nadal pracujemy razem i uczymy się różnych rzeczy. Przeszłyśmy na system „lekcji”, kart brak, ale cały czas budujemy relację intelektualną.
Teachyourbaby: Będę wdzięczna za podzielenie się szczegółami odnośnie dwujęzyczności zamierzonej. Jaką metodę podjęliście? Co robicie, żeby to utrzymać, bo wiadomo ze starszym dzieckiem trudniej. Nie było buntu u starszej dziewczynki? Co Cię zainspirowało do działania w dwóch językach? Jakbyś oceniła rozwój córek w języku angielskim?
Basia: Do dwujęzyczności zamierzonej nigdy nie potrzebowałam inspiracji – wydawało mi się to naturalne, że będę je uczyć języka tak, żeby one się go uczyć nigdy nie musiały, a mogły skupić się na innych kwestiach. Od urodzenia mówiłam do nich w języku angielskim, oglądamy filmy po angielsku, czytamy po angielsku. Ich angielski jest gorszy niż polski, ponieważ gros interakcji odbywa się po polsku, natomiast podczas wyjazdów zagranicznych swobodnie używają angielskiego. Młodsza czasem na problem, ponieważ zna niektóre pojęcia tylko po angielsku, a nie potrafi znaleźć ich polskiego odpowiednika, np. negocjując warunki zabawy, mówi: „Będziemy jeździć na hulajnodze one by one.” Starsza swego czasu buntowała się na próby interakcji po angielsku ze strony młodszej siostry oraz oglądanie filmów po angielsku, więc wytłumaczyłam je zasadę „umiejętność/organ nieużywany zanika” oraz co jej mózg zrobi z angielskim, jeśli nie będzie go używać aktywnie. Poskutkowało.
Teachyourbaby: Ja się właśnie takiego buntu obawiam i myślę, że dzięki tobie będę wiedziała w którym kierunku iść. A może go nie będzie? Ja do Mai w ogóle nie mówię w języku polskim, jak również nie reaguję na polski chociaż raz jak wypaliła “Kocham cię mamo” to ciężko mi było zachować obojętność. Taka moja metoda i jej się trzymam. Poza jakimś sporadycznym testem ona po polsku do mnie nic nie mówi. Gdzieś czytałam, że przy metodzie OPOL dziecko może odmówić mówienia w języku ojczystym z rodzicem, który od urodzenia mówił w języku obcym. Na razie nie mam zamiaru przechodzić na polski. Poczekamy…zobaczymy…Póki co jest idealnie. Pełnia uczuć, przytulasy itp. wszystko jesteśmy w stanie przekazać po angielsku. Dla niej już to nie jest język obcy.
Jak wczesna edukacja wpłynęła na relacje pomiędzy Tobą, a córkami?
Basia: Tak naprawdę trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nie wiem, co by było, gdyby… Styl rodzicielski ma wiele składowych i nie wiadomo, jak wyglądałaby sytuacja, gdyby jedną z nich zmienić. Na pewno postrzegam Domana jako metodę zbliżenia się do dziecka – zarówno intelektualną, jak i emocjonalną. Jestem bardzo zaangażowana w ich rozwój. Pomimo znacznych ograniczeń, jak moja praca zawodowa i choroby starszej córki, jak również mój słaby stan zdrowia, czas, który spędzamy razem, jest zawsze dobrej jakości: gry, zabawy, prace plastyczne, rozmowy (zwłaszcza starsza córka wymaga rozłożenia dnia w szkole na czynniki pierwsze, ponieważ często gubi się w relacjach towarzyskich), przy bardzo ograniczonym czasie spędzonym przed ekranem. Wydaje mi się, że w podwójnej roli (jako mama i nauczycielka) mam bardzo duży wpływ na ich postrzeganie świata. Przejawia się to np. w nieuleganiu pewnym modom czy braku bezkrytycznego przyjmowania pewnych zjawisk społecznych.
Teachyourbaby: Czy jesteś w stanie się przyznać do popełnionych błędów, bo pewnie takowe też były, żeby inni ich nie powielali?
Basia: Nie należy też zafiksować się na edukacji, jest to bowiem tylko jeden z elementów wychowania. Myślę, że ze starszą córką mogłam popełnić w pewnej mierze ten błąd. Z perspektywy czasu myślę, że większy nacisk powinnam położyć na czynności samoobsługowe czy utrzymywanie porządku, jak również na sprawność manualną. Mówię tutaj jednak o dziecku z problemami – w przypadku młodszej córki nie było takiej konieczności, ponieważ samoobsługę opanowała bardzo szybko. Najważniejsze jest więc, żeby z Domana nie zrobić centrum rodzinnego wszechświata, a jedynie część składową.
Teachyourbaby: Wow. Idealne słowa na koniec. Ja do tego doszłam z czasem, ale doszłam, że świat jest taki piękny i szkoda, żeby kręcił się tylko wokół kart. Są jednak tacy, którzy tym żyją pokazując innym błędny obraz realizacji metody Domana. Dziękuję za niezwykle inspirującą rozmowę , pełną idealnych do zacytowania i podania dalej myśli .
Domanujący nauczyciel-bratnia dusza
Pamiętacie jak Krzysztof Kwiecień w jednym z wywiadów skomentował mój zawód w stylu, że “niestety” jestem nauczycielem? Jak widać można być nauczycielem i się niejako wyłamać z systemu. Poglądy pani Basi są mi niesamowcie bliskie. Mnóstwo myśli z tego wywiadu nadaje się na cytaty.Mam identyczne zdanie odnośnie tego, jaki ma cel metoda Domana. Geniuszowi pozwoli osiągnąć geniusz, zdolnemu dziecku pozwoli w pełni rozwinąć talent, przeciętnemu dziecku pozwoli się tak rozwijać, że otoczenie będzie pewnie zwalać zdolności na dobre geny, a takiemu, które by bez wsparcia rodzica prawdopodobnie nie radziłoby sobie w szkole pomoże przezwyciężyć wszystkie trudności. Chore dziecko będzie co najmniej przeciętne, a przeciętne ponadprzeciętne. To jest cel. Nie to, jak niektórzy myślą, żeby z każdego dziecka zrobić geniusza. Ci co promują takie efekty metody Domana w odniesieniu do każdego dziecka wprowadzają rodziców w błąd, w duży błąd. Metoda Domana to maksymalny rozwój potencjału każdego dziecka, niemniej jednak nie oznacza to, że każde dziecko rozwinie się dokładnie tak samo. Potwierdza to też fakt, że córki pani Basi domanowane w podobny sposób prezentują inne efekty. Ktoś w grupie też pisał o jakimś chłopaku z tego co pamiętam, który był w pewnej dziedzinie geniuszem, ale jego siostra, z którą rodzice robili dokładnie to samo już nie w takim stopniu, chociaż oczywiście też się rozwinęła.
Uważam też, że rodzic ma moc. Magia tkwi nie tylko w dziecku…tkwi też w rodzicu. Żaden nauczyciel w szkole nie jest w stanie zdziałać tyle ile mądry rodzic: nie zabraniający, ale wspierający; nie dający tableta, żeby mieć spokój; przekazujący wiedzę od urodzenia i przede wszystkim mający dziecko na liście priorytetów pod numerem 1. Potrzeba wyrzeczeń- nie powiem, że nie, ale warto. Naprawdę warto. Chociażby dla samej satysfakcji. Żadna praca tyle zadowolenia nie da. Dla tej darmowej pracy można bez wyrzutów sumienia przyjąć moje motto: “Nie sprzątam. Nie gotuję. Domanuję.” chociaż na kilka dni. Może chociaż w to zaangażuje się niedomanujący partner.
W temacie testowania też uważam, żeby nie sprawdzać, chociaż nie ukrywam, że mnie kusiło na potrzeby bloga. Niemniej jednak z takich ostatnich rozkminek jakie mnie naszły można robić dokładnie to samo, a dla jednego rodzica będzie to sprawdzaniem, a dla drugiego nie. Chodzi tutaj o poziom stresu jaki może wywołać ewentualny zły wybór dziecka (często celowy), czy nasze oczekiwania i napięcie z tym związane. Doman proponował dawanie dziecku dwóch kart do wyboru, ale rodzice, którzy tym chcą udowodnić sobie lub innym działanie metody powinni ten etap zupełnie odpuścić.
Ja już od bardzo dawna opcji wyboru na kartach nie daję, ale wymyśliłam np. taką zabawę z kropkami i się bawimy póki Maja jest zainteresowana. Mówię jej działanie i daję dwie opcje wyniku, a ona wybiera jedną z nich patrząc na ilość magnetycznych kropek, które ten wynik reprezentują. Potem sprawdzamy co się kryje pod planszą z kropkami, czyli wynik cyfrowy. Ja już tyle różnych sytuacji we wczesnej edukacji miałam, że podchodzę do tego zupełnie na luzie, bez nerwowego napięcia zastanawiając się co wybierze. Cokolwiek wybierze jest moją najukochańszą księżniczką.
Na koniec napiszę to, co już pisałam wielokrotnie, ale sądząc po pytaniach w naszej grupie trzeba o tym przypominać. Metoda Domana to nie zbiór sztywnych reguł i harmonogramów, których się trzeba trzymać. To tak jak mówi pani Basia punkt wyjścia dla rodzica do stworzenia własnej metody idealnej dla naszego i wyłącznie dla naszego dziecka. To tak jak wyjaśnia Krzysztof Kwiecień cała filozofia opierająca się na relacji rodzic-dziecko. Moim zdaniem jak rodzic po prostu spędza czas ze swoim maluchem to już zrobił krok w kierunku jego rozwoju. Naprawdę nie chodzi tu o bieganie z zegarkiem, odliczanie od sesji do sesji i spędzenie czasu do 6 roku życia dziecka w kartach (dni na pokazywanie, noce na produkcję). Zresztą mam w planach artykuł w tym temacie.
Polecam zaglądnąć też tutaj:
Wywiad z Krzysztofem Kwietniem – idealne wyjaśnienie filozofii Domana
Podsumowanie wczesnej nauki czytania z dwulatką
O sprawdzaniu wiedzy dziecka według Domana
OPOL, czyli nasza strategia wychowania dwujęzycznego
Uważasz artykuł za przydatny? Podziel się z innymi. Jeśli masz jakieś pytania do prani Basi – pisz. Na pewno odpowie.
Zapraszam też do grupy dla rodziców wplatających metodę Domana w wychowaniu swoich dzieci, sama ją założyłam na Facebook’u: Metoda Domana i nie tylko- grupa wymiany doświadczeń dla rodziców. Dołączając do grupy możecie liczyć na sporą dawkę motywacji, na naprawdę ciekawą wymianę doświadczeń oraz na pomoc w nurtujących Was kwestiach.
2 Comments
Agata Brycka
Brawo ! Cudowna inspirująca Mama! I wspaniały wywiad, aż chce się porwać dziecko na rączki i zakrzyknąć- siadamy do „lekcji” !!!!😊 pozdrawiam serdecznie cudowną Panią Basię.
teachyourbaby.pl
Hehe…dokładnie 🙂 Słowo “lekcja” może się źle kojarzy, ale ona zrobiła z tego coś niesamowitego, bo to tak naprawdę czas rodzica dla dziecka. Przekażę pozdrowienia.